Zbiorowe szaleństwo Europy

11/07/2016, Bartłomiej Błaszczyński

Nie lubię piłki nożnej. Tak. Jestem mężczyzną i nie rozumiem co to jest spalony, tak samo jak nie rozumiem zbiorowej histerii związanej z mistrzostwami piłkarskimi. Jeśli jeszcze nie wyłączyłeś komputera, to zapraszam do dalszej lektury.

O tym, jak można się zakochać.

Zastanówmy się wspólnie. Jeden mecz trwa co najmniej 90 minut. Ale jest też przerwa, czasem dogrywka i karne (szczególnie jeśli gra Polska), jest śpiewanie hymnów, wchodzenie na boisko, rozmowy z ekspertami w studio telewizyjnym, dwa piwa na każdą połowę i zasadniczo wieczór z głowy. Jeśli co roku są jakieś mistrzostwa, albo eliminacje do innych mistrzostw, w między czasie Ekstraklasy, Bundesligi, mecze koleżeńskie i tak dalej, to zasadniczo można nie wychodzić z domu i nie robić nic innego poza oglądaniem meczy. Z podziwem patrzę na kolegów, którzy mają na to czas. Poza tym nie ma w tym nic ekscytującego, prawda?
Czasem pozwalam sobie na odstępstwo od podstawowych założeń i obejrzę jakiś mecz. Zwykle są to wydarzenia, które oglądają wszyscy. Najważniejsze mecze naszej reprezentacji. Daję się złapać na bezkrwawą rozrywkę w koloseum, jednak będąc widzem nauczonym historią i doświadczeniem żyję w przekonaniu, że nasza drużyna jest reprezentacją „Nicsięniestało”, a nie Polski. Co chwilę rozbudzane ogromne nadzieje i opowieści, że tym razem, to już na pewno się uda i co chwilę po wyjściu z grupy nasi piłkarze spotykają się z kibicami na lotnisku. Tak też miało być i tym razem.
Jestem totalnym laikiem (przepraszam fanów), jednak nawet oczami kogoś niezorientowanego w temacie zauważyłem jakiś ogień między tymi facetami biegającymi w naszych barwach po boiskach we Francji. Patrząc na ich grę zacząłem się z nimi identyfikować, interesować się ich życiorysami oraz kibicować im do utraty tchu (dla żartu, podczas meczu z Portugalią zmierzyłem sobie ciśnienie: 173/99 – czyli nie powinienem jednak zostawać kibicem). Innymi słowy w ciągu dwóch tygodni stałem się największym fanem piłki możnej z możliwych.

Bo nasi zawsze wygrywają.

Kajam się. Nie ma dla mnie żadnego usprawiedliwienia. Jak widzisz, Drogi Czytelniku, należę do tej prymitywnej grupy ludzi, dla której NASI wygrywają, bo jak przegrywają, to nie są „nasi”, tylko „oni”. Utożsamiam się ze sportowymi barwami narodowymi tylko w chwilach triumfu. Co więcej, mam wtedy łzy w oczach, czuję wspólnotę z 38 milionami ludzi, którzy w dowodach mają to samo pochodzenie. Jestem dumny.
Tylko, że wygrywanie nic nie zmienia. Kuba Błaszczykowski powiedział, że zawsze jest dumny z tego, że jest Polakiem, a każdy mecz z orzełkiem na koszulce jest spełnieniem jego marzeń. To wyśmienita lekcja dla nas wszystkich. Bo czy wygramy, czy przegramy, nadal powinniśmy być wspólnotą.

Skasowane bilety i posprzątane trawniki.

Uważam się za patriotę. Może bardziej w słowach niż w czynach, chociaż miałem pewną panią profesor na studiach, która mówiła, że patriotyzm, to sprzątanie po psie i kasowanie biletów. Pozwolę sobie się z tym nie zgodzić. Powyższe czynności to nic innego, jak zwykła ludzka przyzwoitość. Jeśli ktoś tego nie robi; śmieci i niszczy wspólną własność oraz okrada przewoźnika, bo niby jakim prawem przewoźnik ma kogoś wozić za darmo – jest po prostu nieuczciwy. Przecież każdy powinien dostawać pieniądze za wykonaną pracę (Łk 10,7 „bo zasługuje robotnik na swoją zapłatę”). Myślę, że patriotyzm, to coś więcej, to prawdziwie heroiczne poświęcenia. Czy jestem do nich zdolny? Nie wiem.
I mimo słów „A tu już nie ma Greka ani Żyda” (Kol 3,11) nadal darzę ogromnym szacunkiem tych, którzy walczyli „za wolność naszą i waszą”, spuszczam głowę przed pomnikami bohaterów, a wsadzanie Polskiej flagi w kupę uważam za policzek. Są jednak ludzie (znam ich wielu), którzy nie uważają tak jak ja i dla nich wartości ojczyźniane są niczym. Rozumiem i szanuję ich punkt widzenia. Co więcej, potrafię go sobie wytłumaczyć, bo jeśli umiłowanie miejsca w którym się urodziliśmy ma się wiązać z jakimkolwiek przejawem niechęci do tych, którzy urodzili się gdzieś indziej, to się na to nie godzę. Ważny jest WZAJEMNY szacunek i próba zrozumienia. Co ciekawe, wszyscy ci „przeciwnicy Polski” zawsze czują się Polakami kiedy zaczynamy wygrywać. Rośnie liczba flag przyczepionych go tylnych okien w samochodach, całe puby wstają by odśpiewać Mazurek Dąbrowskiego, a Chopin w powszechnym mniemaniu przestaje być Europejczykiem, a zaczyna być Polakiem. Klub „nasiwygrywająoniprzegrywają” zwielokrotnia swoją liczbę do maksimum.

Kocha się „pomimo”, a nie „za”.

Po raz kolejny dostrzegam ogromny brak stałości w powszechnych poglądach. Wszystko jest płynne, zależne od humoru, okoliczności, porannej gazety. Ludzie, ze mną na czele, zmieniają swoje zapatrywania na rzeczywistość na podstawie gazetowego newsa. Brakuje postaw. Już samo słowo „postawa” nakreśla coś stałego, niezmiennego i niezależnego. Szkoda, że tak trudno jest nam te wielkie słowa wypełnić. Szkoda, że w swoich przekonaniach jesteśmy roszczeniowi i interesowni. A w miłości – miłości do drugiej osoby, ale także do ojczyzny, do wartości, do Boga – w miłości potrzeba wytrwałości. Oczywiście jest to wymagające, ale przecież tylko to co trudne ma jakąś wartość. Czasem, gdy nastaje gorszy dzień albo nawet rok, trzeba każdego dnia wybierać w sobie wytrwałość i to też jest naturalne. Nie jesteśmy skałami, jednak możemy się wiele od skał nauczyć, bo przecież „na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16,18). Tylko skała może oprzeć się temu co płynie.

Ogłoszenia parafialne.

Ale dobrze graliśmy w tych mistrzostwach, prawda? W takim razie jeszcze jedna prośba na koniec. Do mnie samego. Proszę, przestań zgrywać znawcę w sprawach, o których nie masz zielonego pojęcia…

Bartłomiej Błaszczyński

Bartłomiej Błaszczyński

Katarzyna i Bartłomiej Błaszczyńscy. Jedno ciało i jedno pióro. Rodzice pewnej Zojki. Dzieci pewnego teatru.

Masz
py
ta
nie?

Dołącz do nas na facebooku!

Fajnie jest czytać ciekawe artykuły. Jeszcze fajniej być częścią grupy, która te artykuły pisze! Komentuj, dyskutuj, nie przegap nowości. Zapraszamy!