Tak długo, jak to czytasz, walczysz z przeprogramowaniem swojego własnego mózgu. Cieszy mnie to, że jest w nas jeszcze ta umiejętność z g ł ę b i a n i a wiedzy. To już ostatnia część tego, co mam Ci do powiedzenia w temacie Internetowej Krucjaty, ale jeśli jesteś tym, który czyta każą część i nie wyłącza się po samym nagłówku, to możesz być nieco spokojniejszy, jeszcze nie jest z Tobą tak źle…
Ta firma kreuje się na zbawcę, który zamiast odkupienia grzechów proponuje ludzkości informację i powszechną dostępność swoich produktów. Trzeba przyznać, że polityka darmowych aplikacji i systemów operacyjnych (wszystkie wersje systemu Android) z otwartymi kodami źródłowymi (każdy użytkownik znający się na programowaniu może w dowolny sposób konfigurować i zmieniać niewątpliwe arcydzieła programistów z Kalifornii) jest naprawdę imponująca. A gdy dodamy do tego fakt, że wszystkie wytwory intelektualnych zmagań zastępów specjalistów z Moutain View są naprawdę wysokiej jakości, misyjność Google może nam zamydlić oczy. Oczywiście nie wątpię w jej szczerość, tylko w akcent na którym ta „misyjność” jest kładziona.
Cofnijmy się do 2004 roku, kiedy to Google rozpoczęło akcję skanowania wszystkich książek dostępnych w Ameryce, a następnie wszystkich książek wydanych na świecie. Wzbudziło to niemałe kontrowersje. Firma nie kryje się z tym, że „[m]isją Google jest uporządkowanie światowych zasobów informacji, tak by stały się powszechnie dostępne i użyteczne”, ale z tak doskonałymi algorytmami, wiedzą zawartą we wszystkich książkach świata, informacjami o behawioralnych zachowaniach ludzi (rozmowy prowadzone przez komunikatory Google, podróże odbyte dzięki nawigacji Google – wkrótce także samochodowi Google, zakupy zrobione przez reklamy Google, trendy wyszukiwanych w Google haseł, czytane informacje w Google Wiadomości, pozostawione na Google Dysk dane, ściągnięte z Google Play aplikacje wyprodukowane przez Google, oglądane w Google zdjęcia, czytane Książki Google, zebrane personalne informacje w Google Kontakty, czytane Google Blogi i Google Dokumenty… istny Googlowski zawrót głowy) monopoliście jakim jest ta przyjazna firma z Kalifornii może jednak chodzić o coś więcej. I tutaj także nikt nie kryje podstawowych intencji jakimi kieruje się firma Larry’ego Page’a. Właściciel i pomysłodawca Google w 2007 roku w trakcie najbardziej prestiżowej konferencji naukowców w USA powiedział: „moja teoria jest następująca: jeżeli spojrzy się na własne oprogramowanie, czyli na swoje DNA, okaże się, ze jest to sześćset skompresowanych megabajtów, czyli mniej niż jakikolwiek współczesny system operacyjny, mniej niż mają Linux czy Windows (…), przy czym z definicji obejmuje to już mózg załadowany. Nasze algorytmy więc prawdopodobnie nie są szczególnie skomplikowane, a [inteligencja] pewnie wiąże się raczej z pewnym całościowym obliczeniem”. Gdy zaś cofniemy się 7 lat od wspomnianej konferencji usłyszymy Larry’ego mówiącego wprost, że „punktem dojścia ewolucji Google jest sztuczna inteligencja […] Obecnie jesteśmy bardzo daleko od tego celu. Możemy jednak stopniowo zbliżać się do niego i nad tym właśnie pracujemy”. W wyścigu na stworzeniu AI Google nie jest osamotnione. Dzisiaj każda większa firma stara się to osiągnąć, a właściwie stworzyć Learning Machine, bo nad tym projektem aktualnie trwają prace.
Nie pragnę tutaj propagować jakiś teorii spiskowych, jednak z wyżej przedstawionego równania, które w uproszczeniu wygląda tak: (internetowe zasługi pewnej korporacji w dystrybuowaniu darmowych produktów wysokiej klasy dla każdego, ale produktów niejednokrotnie d y s t a n s u j ą c y c h nas od naszych podstawowych umiejętności, które z biegiem lat wypieramy technologią) + (podstawowy i główny cel tej samej korporacji, to stworzenie sztucznego, mądrzejszego od nas mózgu); a w jeszcze większym uproszczeniu wygląda tak: (dobro intelektualne korporacji, które bezpośrednio wpływa na intelektualną pauperyzację społeczeństwa) + (dążenie do stwarzania coraz inteligentniejszych maszyn), wnioskuję, że lepiej nie poddawać się ogólnemu trendowi ku googlyzacji myślenia. Do całego zagadnienia można (jak to zwykle bywa) podejść na dwójnasób. Albo z perspektywy ostrzegających nas przed toposem AI jako złej maszyny filmów i książek si-fi albo przez pryzmat hurraoptymistycznych trans-, a czasem post-humanistycznych wizji a’la Ray Kurzweil, który za życiowy cel obrał sobie propagowanie coraz to nowszych technologii i nie widzi w nich żadnego zagrożenia, wręcz przeciwnie – same korzyści. I mimo tego, że bliżej mi do pierwszej strony tego konfliktu, to najbardziej przemawia do mnie zasada zdrowego rozsądku, zgodnie z którą nadchodzących zmian nie można zatrzymać, a jedyne co można zrobić to nie do końca oddać się im w całości.
Jak pojawiło się słowo pisane, wielu filozofów widziało w nim jedynie zagrożenia. Kiedy Johannes Gutenberg wynalazł druk, wieku mu współczesnych widziało jedynie zagrożenia. Nie chcę być jednym z tych, którzy walcząc z nowością wybierają dorożkę zamiast Boeinga, jednak daleki też jestem od bezmyślnego wskakiwania we wszystko, co jest mi proponowane. Przecież potężna dawka informacji zawarta w książkach skłaniała nas do zanurkowania, zatopienia się w linearnej narracji, do głębokiej skupionej uwagi, refleksji skoncentrowanego umysłu, natomiast szukając tych samych informacji w sieci ślizgamy się jak surfer po falach informacji co chwila się rozpraszając i trafiając nie na te strony co trzeba, a kiedy już do nich docieramy nie staramy się wyłuskać dodatkowej wartości, tylko przelatujemy je wzrokiem w poszukiwaniu tego fragmentu, który jest nam potrzebny. Ja sam każdego dnia padam ofiarą pułapki, którą próbuję tu zdemaskować. I dziś, pod koniec dnia spędzonego na surfowaniu, czuję się rozdrażniony, z trudem przychodzi mi utrzymanie skupienia, moje palce nie trafiają w klawisze, śpieszę się jakby ktoś mnie gonił, a każda komórka mojego ciała drży w niezdrowym podnieceniu organizmu, które przedawkowało informacje, które przesadziło dzisiaj z klikaniem. Za chwilę pewnie odejdę od komputera i zrobię to, co robiłem przez cały dzień w przerwach od przeczesywania sieci… włączę smartphone’a i będę dalej online.
c.d. nie n.
Katarzyna i Bartłomiej Błaszczyńscy. Jedno ciało i jedno pióro. Rodzice pewnej Zojki. Dzieci pewnego teatru.
Fajnie jest czytać ciekawe artykuły. Jeszcze fajniej być częścią grupy, która te artykuły pisze! Komentuj, dyskutuj, nie przegap nowości. Zapraszamy!
Dołącz do nas