Bóg sam składa sobie ofiarę. W całej koncepcji, czy też teologii chrześcijańskiej ten temat zawsze budził we mnie najwięcej pytań i wątpliwości.
Dlaczego potrzebna była ofiara Chrystusa? Po co umarł na krzyżu, skoro Bóg jest sam w sobie miłosierny i kochający? Czy nie mógł przebaczyć ludziom tak po prostu, w swej nieskończonej miłości i przejść do porządku dziennego nad przewinieniem, którego źródłem jest nasza niedoskonała ludzka natura?
Bóg nas zna. Wie, że błądzimy, bo jesteśmy słabymi istotami, łatwo poddającymi się własnym popędom i pragnieniom. Takich nas stworzył. Gdzie więc Jego potężna logika i mądrość, skoro tworząc nas słabych i ułomnych nie przewidział faktu, że błądzić będziemy i jak ćmy do ognia przyciągnie nas to, co zakazane? Naiwny ten Bóg. Albo przewrotny… Znając człowieka i wiedząc co się stanie, w samym akcie stworzenia skazał nas na zagładę, jednocześnie wymyślając skomplikowany plan odkupienia. Bardzo zabawne podejście do istoty ludzkiej i nieco okrutne…
Czy rzeczywiście jest to tak przewrotne i pogmatwane? Z pewnością niełatwe do zrozumienia dla ograniczonego w swym pojmowaniu człowieka.
John Stott pisze: „Bóg nie jest jakąś tam prywatną osobą, a grzech – jedynie krzywdą osobistą: Bóg jest twórcą praw, które łamiemy, a grzech jest buntem przeciwko Niemu. (…) Miłość, która płacze nad grzesznikami, nie może jednocześnie tolerować ich grzechu. Jak więc Bóg mógł wyrazić swą świętą miłość – czy miał przebaczyć grzesznikowi z uszczerbkiem dla swej świętości? A jak miał wyrazić swą świętość – osądzając bezwzględnie grzeszników, zapierając się miłości?”[i]
Punktem wyjścia jest Boża świętość. I tu znowu wpadamy w pułapkę. W ludzkim rozumieniu świętość polega na byciu w sposób wręcz niewyobrażalny dobrym, wrażliwym na los (szczególnie cierpienie) innego człowieka, zwróconym ku Bogu (cokolwiek to znaczy), łagodnym, itd. „Święty człowiek!” – mówimy patrząc na takiego łagodnego, uduchowionego, niosącego pomoc i nieszkodzącego delikwenta. Tymczasem Boża świętość to coś więcej niż świętość w naszym ludzkim słowniku. To absolutna i niezmącona niczym doskonałość, trudna do pojęcia „bezgrzeszność”. Szukając słów na jej wyrażenie potykam się jak pijany o korzenie w ciemnym lesie. Gdy taka świętość spotyka się z grzechem, pojawia się rozdźwięk tak wielki, jak nagłe rozdarcie bezchmurnego nieba przez burzową błyskawicę. „Odrzucenie zła przez świętego Boga jest w swym charakterze tak radykalne, jak w przypadku ludzkiego ciała wymioty”.[ii] Bóg w swojej świętości nie może zaakceptować grzechu, bo świętość przestałaby być świętością. Nadal kocha grzesznika i jest w stanie mu wybaczyć. W swej wewnętrznej istocie potrzebuje zadośćuczynienia, musi być sobą i postąpić w zgodzie z doskonałością swej natury. Co zatem robi? Wymyśla plan, którego celem jest ratowanie człowieka przed zagładą, przed świętym gniewem będącym odpowiedzią na zło.
Myśląc o Bożym gniewie wielu z nas pewnie czuje ciarki na plecach, a w głowie rodzą się wyobrażenia okrutnego demiurga, który zsyła ogień potępienia na bezbronnego człowieka. Szybko odwołujemy się do Starego Testamentu, w którym wielu doszukuje się dowodów na popędliwą naturę Boga, chętnie sięgającego do własnego gniewu. „Gdy jedynie mówimy, że jesteśmy źli, „gniew” Boga jawi się jako barbarzyńska doktryna; kiedy ujrzymy nasze zło, wydaje się on nieuniknioną pochodną Bożej dobroci”[iii], pisze C.S.Lewis.
Chrześcijanie śpiewają często w kościołach: „święty, święty, święty…”. Robimy to machinalnie, przypisując ten przymiotnik Bogu, bo tak nas uczono, ale nie zastanawiamy się nad głębokim sensem słowa. W tym wydaje się kryć cała istota Bożego planu. Czy naprawdę czujemy świętość Boga? Czy rozumiemy dlaczego zaplanował własną ofiarę? Czy czujemy wielkość Jego ofiary?
Jestem tak słaba i pełna skaz, a jednak święty Bóg zdecydował się mnie kochać. Choć nie istnieje ze względu na mnie, choć nie jestem centrum wszechświata, zdecydował się dla mnie poświęcić. Czy może istnieć większa świętość i doskonałość?
[i] John Stott „Krzyż Chrystusa”, Wydawnictwo Credo, Katowice 2003, s. 98-99
[ii] Tamże, s. 125
[iii] C.S.Lewis, „Przebudzony umysł”, Wydawnictwo Esprit, Kraków 2014, s. 134
Agnieszka Menet
Fajnie jest czytać ciekawe artykuły. Jeszcze fajniej być częścią grupy, która te artykuły pisze! Komentuj, dyskutuj, nie przegap nowości. Zapraszamy!
Dołącz do nas