Jeśli Boga nie ma, dlaczego istnieje radość?

20/01/2016, Bartosz Sokół

Tytuł brzmi obco, nieprawdaż? Najpopularniejsze pytanie z tej kategorii brzmi zgoła inaczej: jeśli Bóg jest, dlaczego istnieje cierpienie? Wydaje mi się jednak, że w cierpiącym niewątpliwie świecie warto zapytać czasami o radość. Niepospolitą, niekonwencjonalną, wszechobecną, niezmiennie pożądaną, ale i niewytłumaczalną radość. Gdyż nie tylko cierpienie domaga się wyjaśnienia, radość również.

Nienasycony głód radości

Niepospolita, gdyż nie ma dwóch takich samych radości. Wyrażana tysiącami kolorów, wybrzmiewa w niczym nieograniczonej liczbie różnorodnych symfonii emocji i porywów serca. Radość nastolatka strzelającego bramkę w finale szkolnych rozrywek smakuje inaczej niż radość dumnego ojca, śledzącego zmagania z wysokości trybun. Inaczej smakuje radość z powodu delikatnych podmuchów wieczornego wiatru, a inaczej radość spowodowana dotykiem dłoni ukochanej osoby. Radość jest niekonwencjonalna, gdyż nie można wyznaczyć jej granic, zamknąć w katalogu określonych zachowań lub przypisać do wybranych wyłącznie sytuacji. Wszechobecna, gdyż nie ma miejsc, z których na zawsze emigrowała. Bywała w szaleńczych porywach miłości na więziennych pryczach w Auschwitz, gościła na frontach najokrutniejszych wojen w kilku łykach wody, bochenku chleba i wyszarpanym śnie. Towarzyszyła umierającemu na nowotwór dziecku podczas ostatniej rozmowy z zapłakanymi rodzicami, aby później – wraz z wiosennym słońcem, miłością i przemijającym czasem – wdzierać się gwałtem do pogrążonych w żałobie serc. Niezmiennie pożądana, gdyż to radość jest ostatecznym celem poszukiwań człowieka. Pokrójmy na stole miłość, a okaże się, że pod skorupą uniesień drzemie głębokie pragnienie radości. Obnażmy pasje, tęsknoty, nadzieje, najpiękniejsze wspomnienia i marzenia – wszędzie napotkamy nienasycony głód radości. Zapytajmy młodych idealistów, posiwiałych biznesmenów, krwawiących rewolucjonistów, wiecowych ateistów, spoconych wolontariuszy, prześladowanych wierzących, muskularnych sportowców i szczęśliwe matki prostym słowem: “dlaczego?” Pytajmy tak długo, aż padnie w końcu ten niezwykły wyraz, za którym nie ma już nic poza absurdem – radość. To ona jest ostatecznym celem wszystkich działań człowieka, nawet jeśli nieuświadomionym lub wypieranym.

Wreszcie, niewytłumaczalna, gdyż nie wiemy skąd się tutaj wzięła. Nie wiemy jakim cudem mieści się w splocie dłoni spacerujących zakochanych, aby chwilę później ukryć się w tańczącym spojrzeniu towarzyszących im podczas ślubu rodziców. Nie wiemy jak ją stworzyć, ani jak tchnąć ożywczy dech w piersi imitującej ją rozrywki. Nie wiemy nawet gdzie ją ostatecznie odnaleźć, szukając przez wieki miejsca zamieszkania. Lecz radości nie sposób odwiedzać, nikt nie zna miejsca jej stałego pobytu – to ona odwiedza ludzi. Gdy już przekroczy próg naszego serca, nie wiemy jak ją zatrzymać – bywa delikatna jak skrzydła motyla rozbijane o szybę pędzącego autostradą samochodu.

W cierpieniu chodzi o nieobecną radość

Jeśli pytam o cierpienie, muszę zapytać o radość. Radość chodzi bowiem jak cień za cierpieniem. Jest jego nieodłącznym kontekstem, niewyczerpanym źródłem i wyrazistym tłem. Cierpienie nigdy nie opowiada o cierpieniu jako takim, ono wysławia utraconą radość. Bardziej istotne od tego, co znajduje się w przewlekłym bólu serca jest to, czego w nim nie ma – a nie ma właśnie radości. Inaczej mówiąc, w cierpieniu chodzi o radość, tyle że o radość nieobecną.

Trudno nie pochylić się ze współczuciem nad płaczącym w trenach Janem Kochanowskim. To rozdarte z powodu śmierci ukochanej córki serce wydaje się płakać bólem wykraczającym poza zasięg najlepszych metafor. Jednak w przerwach między kapiącymi łzami, słychać opowieść o radości – “Pańska ręka mię dotknęła, Wszytkę mi radość odjęła.” (Tren XVII) W cierpieniu Kochanowskiego chodziło o utraconą radość – tę, która budziła się do życia wraz z szelestem stóp Urszulki pędzącej korytarzem na spotkanie taty lub iskrzącą się tysiącami kolorów w jej porannym uśmiechu. Zanim zapytam więc o cierpienie Kochanowskiego, najpierw muszę zapytać o jego radość. Pomyślmy o biblijnym Hiobie, czym było jego cierpienie, jeśli nie żałobną pieśnią o utraconej radości? “Opanowały mnie strachy, moja godność jest rozwiana jak przez wiatr; jak obłok przeminęło moje szczęście.” (Job 30,15) “Pomnij, że życie moje to tchnienie; moje oko już nigdy nie ujrzy szczęścia.” (Job 7,7) Szczęście. Nie tylko cierpienie Hioba domaga się wyjaśnienia, wyjaśnienia domaga się również jego szczęście.

Wiadomość z kraju, którego nigdy jeszcze nie odwiedziliśmy

Jestem chrześcijaninem. Wierzę, że ziemskie radości są świadectwem, jakie składa o sobie Bóg. Są pocztówką z odległej Wieczności, zapachem dań z królewskiego stołu Króla Królów. Apostoł Paweł stwierdził przecież, że Bóg nie omieszkał dawać o sobie świadectwa wśród pogan, właśnie dzięki napełnianiu pokarmem i radością ich serc (Dz 14,17). Nasze małe radości są zatem subtelnie doręczaną wizytówką Stwórcy, przebłyskiem szczęścia towarzyszącego zanurzonemu w miłości Trójjedynemu Bogu. Za każdym razem, kiedy czuję falę radości uderzającą w moje zmysły, doświadczam cząstki Wiecznego Życia – oczywiście przy zachowaniu wszelkich proporcji i wynikających z nich różnic. Barwnie oddał tę rzeczywistość C.S. Lewis, pisząc:

Te rzeczy – piękno, pamięć naszej własnej przeszłości – to dobre wizerunki tego, czego tak naprawdę pragniemy; jeśli jednak mylimy je z prawdziwym obiektem naszych pragnień, zamieniają się w nieme bożki, które łamią serca swoich wiernych. Nie są one bowiem tym, czego pragniemy, są jedynie zapachem kwiatu, którego nie znaleźliśmy, echem melodii, której nie słyszeliśmy, wiadomościami z kraju, którego nigdy jeszcze nie odwiedziliśmy.

Jeśli Boga nie ma…

Jeśli Boga nie ma, to radość jest w niebezpieczeństwie. Słychać już kroki nadchodzących szwadronów okrutnego czasu, który pogrzebie pod ziemią śmiech i wszystkie jego echa. Jeśli Boga nie ma, to człowiek przypomina wygłodniałego, lecz oszukanego podróżnego, który idąc za wspaniałym zapachem potraw, dociera do pustej i ciemnej piwnicy. Nie ma tutaj niczego oprócz kilku zapachowych substancji. Jeśli Boga nie ma, to głupcem jest ten, kto szuka pociechy w minionych radościach – temu, kto nie ma przyszłości, zabrana będzie i przeszłość. Jeśli Boga nie ma, to historia leży w całości w krainie niebytu – nic z niej nie będzie zachowane, nic wskrzeszone, nic odzyskane. Jeśli Boga nie ma, to te chwile uniesień, te wielkie wzruszenia umysłu i serca, te pomniki radości wykute dłutem cierpienia, nie są drogowskazem prowadzącym do oazy na wyschniętej do cna pustyni. Są halucynacją zwiedzionego umysłu, który wkrótce uschnie z pragnienia, jak każdy ze smutnych konarów przykrytych falami piasku. Jeśli Boga nie ma, to moje pragnienia stoją z pochylonymi głowami na szafocie ateizmu – wkrótce opadnie gilotyna, a wszystko, co kocham i cenię, wykrwawi się i zniknie na zawsze wśród dzikich okrzyków zła. Jeśli Boga nie ma, to nie ma żadnej ewangelii, żadnej pociechy i żadnego zmartwychwstania. Śmierć jest królową, a niebyt królem – nadzieja błaznem na ich dworze. Ludzkość tańczy radośnie na skraju przepaści, udając, że chwila znaczy więcej niż wieczność. Ideologie walczą o kolor ścian domów na zalewanej przez ocean wyspie, nie rozumiejąc, że wkrótce nie będzie kolorów i ścian. Jeśli Boga to nie ma, to świat jest Titanikiem – słychać jeszcze orkiestrę, ale pasażerowie na rufie widzą już złowieszczą biel lodowych gór. Jedzmy i pijmy, bo jutro pomrzemy!

Nie wierzę, że życie jest oszustwem

Lecz ja nie wierzę, że Boga nie ma. Nie wierzę, że życie jest oszustwem – drogą bez celu i słowem bez znaczenia. Nie wierzę, że miłość nic nie znaczy. Że jej uniesienia są bazgrołami ślepego losu na ścianie historii, niczego nie obrazując i ku niczemu nie prowadząc. Nie wierzę, że heroizm zaginie na zawsze w niebycie, a wraz z nim tchórzostwo i okrucieństwo. Nie wierzę, że symfonie radości składają się z nut wystrzelonych w przestworza z armat przypadkowych atomów. Nie wierzę, że radość jest i już, a jutro jej nie będzie. Nie sądzę przy tym, że moja nadzieja jest fałszywą projekcją lęków, tak jak nie wierzę, że jedzenie jest fałszywą projekcją żołądka. Jak błyskotliwie zauważył C.S. Lewis: jeśli odkryję w sobie pragnienia, których nic na tym świecie nie zdoła zaspokoić, jedynym logicznym wyjaśnieniem jest to, że zostałem stworzony do innego świata.

Dokładnie w tym momencie, w którym przyjmujemy cierpienie jako anomalię, a radość jako naturalną oczywistość, dajemy wyraz intuicji, która domaga się istnienia Boga. Poza nim nie ma bowiem żadnych powodów, dla których arbitralnie mielibyśmy uznać radość za normę, a cierpienie za jej pogwałcenie. Przecież to właśnie bezwzględność konfliktów i dramatów jest normą materialnej rzeczywistości, a wśród gąszczy atomów – pod lupą i szkiełkiem – na próżno szukać kwitnących porywów szczęścia.

A skoro tak, to jak wyjaśnić radość? Kto ją tu przyprowadził i gdzie jest jej dom?

Źródło: nalezecdojezusa.pl, Bartosz Sokół

Masz
py
ta
nie?

Dołącz do nas na facebooku!

Fajnie jest czytać ciekawe artykuły. Jeszcze fajniej być częścią grupy, która te artykuły pisze! Komentuj, dyskutuj, nie przegap nowości. Zapraszamy!